wtorek, 8 kwietnia 2014

Nieznośny ciężar "normalności".

Czasem pomysły na notki - mniejsze lub większe - przychodzą pod wpływem chwili. Impulsu. Sytuacji. Jak dziś.

Niektórzy z was wiedzą już, że daleko mi do "zdrowego, normalnego człowieka". Nie jestem uznawany za niepełnosprawnego chyba tylko dlatego, że moje odchyły od tzw. "normy" są z tego typu, który nie rzuca się w oczy. Taki jestem - subtelnie, ale solidnie wybrakowany. Nie miałem na studiach problemów w kontaktach z chorymi, cierpiącymi, nawet z ludźmi ciężko zaburzonymi psychicznie, bo gdzieś pod powierzchnią mózgu pełzała mi myśl, że w sumie jesteśmy tacy sami. Do dziś łatwiej mi znosić osobę autentycznie opóźnioną w rozwoju lub chorą psychicznie, niż "normalnego", ale też zwyczajnie bezmyślnego i niewrażliwego człowieka.

Dlaczego w takim razie tak bardzo się spinam w obecności osób fizycznie niepełnosprawnych? Na dystans nie mam tego problemu, ale w bliskiej obecności takiej osoby nagle zaczynam czuć się niezręcznie. Nie dlatego, że ta niepełnosprawność mi wadzi, kłuje mnie w oczy, że czuję jakąś niechęć do tej osoby. Wręcz przeciwnie - mam wrażenie, że to ja jestem intruzem, że moja względna i widoczna sprawność jest czymś niezasłużonym i w pewnym sensie złym. Czymś, co przyjmuję jako naturalne, należne mi, podczas gdy ta druga osoba jest jakiegoś aspektu mojej "sprawności" pozbawiona. Dręczy mnie sumienie, gdy pożegnam się z niewidomym słowami "do widzenia", "do zobaczenia". Łatwiej mi, jeśli mogę mu powiedzieć "dobranoc". Czuję silny dyskomfort, gdy jestem zmuszony patrzeć na kogoś z góry nie dlatego, że jestem z natury wyższy, ale dlatego, że ta osoba nie może wstać z wózka. Przykro mi, gdy muszę do niedosłyszącego mówić głośniej, a z niesłyszącym dogadywać się na papierze, bo nie umiem migać (znam raptem kilka słów i liter). Od niedawna zaczęło się to wkradać także w sferę zaburzeń umysłowych i emocjonalnych.
Czuję się niezgrabny, niedelikatny. Muszę cały czas pamiętać, że nie każdy może dotrzymać mi kroku, że niektórym trzeba podać coś do ręki, a innym pokazać. Że niektórym ludziom pewne rzeczy nie mieszczą się w ich rzeczywistości, a innych mogę urazić nieprzemyślanym słowem.

Anglofoni mają na to ładne słowo: "self-conscious". Choćbym nie wiem, jak się starał, nie jestem w stanie w tej chwili znaleźć trafnego tłumaczenia. Wiem jedynie, co się z tym stanem umysłu wiąże: poczucie niezręczności, chęć zapadnięcia się pod ziemię i uwolnienia otoczenia od mojej nieprzyzwoicie zbliżonej do "normy" osoby. I to wszystko mimo świadomości, że jestem równie, jeśli nie bardziej, odstający od tej mitycznej "normy".
Dziwne? Bardzo. Sam się zastanawiam, jak pokręcony jest mój tok rozumowania. Ale jak zwykle w moim przypadku, nie ma prostych odpowiedzi. Są tylko powiązania z mnóstwem problemów i idei. Inność. Słabość i siła. Definicja sprawności. Definicja normalności.

A każdy z tych tematów nadaje się na oddzielną notkę...