wtorek, 19 maja 2015

Razem w błotko nasze powszednie

Jakoś ominęła mnie cała zadyma związana z pierwszą turą wyborów - byłem zbyt zajęty, żeby nawet myśleć o polityce. Druga tura wydaje mi się kompletnie bezsensowna - osiołki mają do wyboru dwa żłoby, ale oba puste. Tymczasem ci, którzy odpadli, jak również cała reszta bytów politycznych w Polsce, już szykują się na jesienne wybory parlamentarne.
Dziś, zupełnie przypadkiem, odkryłem nową organizację - "Razem". Zaczęło się od obrazka Kiciputka, potem zerknąłem na stronę "Razem" na FB i okazało się, że trójka moich znajomych już zdążyła ją polubić. Zachęcony tym, chociaż równocześnie ostrożny, zerknąłem na opis akcji.
Walczymy o równość i demokrację. Stoimy po stronie większości. Inna polityka jest możliwa!
Alternatywa dla elit nie zbuduje się sama. Musimy stworzyć ją razem. Oddajemy do waszej dyspozycji nazwę i zarys programu: będziemy o nich dyskutować na spotkaniach, które odbędą się w najbliższych tygodniach w całym kraju. Cel jest ambitny, ale bardzo konkretny i realistyczny – w ciągu najbliższych miesięcy włączymy do działania kilkaset nowych osób i wspólnie doprowadzimy do wystawienia jesienią 2015 jednej listy lewicy społecznej. Dołączcie do nas!
No, muszę powiedzieć, że brzmi to zachęcająco. Co prawda jestem wielkim sceptykiem, jeśli chodzi o wszelkie inicjatywy polityczne rodzące się w Internecie, ale całe życie uważałem się za umiarkowanego, rozsądnego lewicowca. Wierzyłem w państwo opiekuńcze, dbające o równowagę społeczną i podstawowe potrzeby swoich obywateli. Piękne idee, zobaczmy więc, jak to się ma od strony programowej.

I tu zaczęły się schody, bo przy sporej części postulatów mój mózg wrzucał hamulec i kazał mi się zastanowić, czy mam tę samą definicję sprawiedliwości społecznej, co osoby odpowiedzialne za ideologię "Razem". Owszem, organizacja deklaruje, że to tylko sugestie, punkt wyjścia do dalszej dyskusji, ale przy tak sformułowanych propozycjach "słuszny kierunek" wydaje się oczywisty... Wybiorę tu konkretne postulaty, przy których ogarnęło mnie zwątpienie.
Sprawiedliwe podatki. Opodatkować najbogatszych i wielkie korporacje. Znacząco podnieść kwotę wolną od podatku. (...) Biedni powinni płacić niższe, a zamożni - wyższe podatki niż dziś. Wprowadzimy podatek "dla prezesów" - 75% dla zarabiających powyżej 500 000 złotych rocznie i nową stawkę podatkową - 15% dla najbiedniejszych gospodarstw domowych. (...) Wszyscy podatnicy powinni płacić podatek dochodowy według tych samych stawek. Koniec z uprzywilejowaniem podatkowym przedsiębiorców kosztem pracowników. Koniec z uprzywilejowaniem dochodów kapitałowych.
Chwila. Po pierwsze, zwróćcie uwagę na wewnętrzną sprzeczność tych postulatów. Dowalmy wyższy podatek dla bogatych, niższy dla biednych, ale wszyscy powinni płacić według tych samych stawek. Czy tylko ja widzę tu kompletny brak logiki?
Załóżmy więc, że nasi dzielni lewicowi rewolucjoniści (bo już widać, że proponowane zmiany mają być drastyczne) pominą raczej ten ostatni element propozycji, a skupia się na realizacji wcześniejszych. Brutalne opodatkowanie bogatych ludzi ("bo mają z czego płacić") i kompletne zluzowanie biednym (bo jeśli kwota wolna od podatku ma być wyższa, to nie zapłacą nawet tych 15%). Co to oznacza? Ano tyle, że nie będzie się opłacało zarabiać lepiej. Nie będzie sensu się rozwijać, dążyć do wyższych stanowisk czy sukcesów zawodowych. Wszelki wysiłek w tym kierunku karany będzie wyższymi podatkami, a już nie daj Boziu być pionierem i odnieść międzynarodowy sukces - automatycznie ląduje się w najwyższych widełkach podatkowych i traci się trzy czwarte swojego dochodu. Idea jest prosta: nie waż się, śmieciu, być inteligentniejszy, sprawniejszy ani nawet bardziej pracowity od innych. Pełzaj jak reszta społeczeństwa, chociażbyś miał skrzydła. To jest "sprawiedliwość społeczna" w wykonaniu "Razem".
Zdecydowana walka z wyprowadzaniem zysków do rajów podatkowych. Wprowadzimy 100% karnego podatku dla oszustów. Wymówimy umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania z rajami podatkowymi. Przyjmiemy zasadę, że wszyscy obywatele Polski prowadzący interesy w Polsce mają rezydencję podatkową w Polsce - i mają obowiązek płacić podatki w kraju.
Też się zgadzam - z tym, że nie wyobrażam sobie, jak miałoby wyglądać "100% karnego podatku dla oszustów". Tak naprawdę zakaz ucieczki do rajów podatkowych mógłby obowiązywać dopiero od momentu, w którym zostaną wypowiedziane wspomniane umowy - karanie przedsiębiorstw za wcześniejsze machlojki (w prawnie usankcjonowane, choć oczywiście nadal podłe) byłoby łamaniem zasady, że prawo nie działa wstecz. Nie idźcie tą drogą.
Wprowadzimy progresywny podatek dla firm. Duże, zyskowne korporacje powinny płacić wyższe podatki niż małe, rozwijające się dopiero firmy.
Ale... to bez sensu! Po uniemożliwieniu ucieczki do rajów podatkowych duże korporacje i tak będą płacić podatki w Polsce - a co za tym idzie, będą płacić olbrzymie sumy w porównaniu z małymi firmami. Podatek liniowy jest rozwiązaniem sprawiedliwym, jak długo uniemożliwi się bogatym uzyskanie ulg. A jeśli już troszczymy się o małe, rozwijające się firmy - to proponowałbym raczej tutaj wprowadzić ulgi z ograniczeniem czasowym. Jeśli ktoś nie jest w stanie w ciągu kilku lat rozkręcić danej działalności, to znaczy, że najwyraźniej powinien zmienić plany. Za to jeśli postawimy małym firmom nad głowami chmurę burzową w postaci wyższego podatku, to nikt nie będzie chciał się rozwinąć na tyle, żeby załapać się na wyższy próg podatkowy. Podsumowując - "Razem" ponownie proponuje tępienie jednostek (w tym przypadku - przedsiębiorstw) wybitnych i dochodowych, przy równoczesnym dopieszczaniu niedochodowych, bezużytecznych miernot.
Wprowadzimy dodatkową stawkę podatku dla dużych firm, które - zamiast inwestować - przetrzymują bezproduktywne nadwyżki kapitałowe na kontach.
A czym to się różni od osób prywatnych, które trzymają kasę na lokacie, zamiast nią obracać? Akumulacja kapitału jest czasami niezbędna, jeśli próbuje się uzbierać większą ilość pieniędzy na dużą inwestycję. Osoba prywatna może odkładać latami na mieszkanie czy samochód (bo rozsądnie nie chce się wplątać w kredyty), korporacja może robić to samo, zbierając pieniądze na duży projekt (np. otwarcie nowej placówki, co zapewni nowe miejsca pracy, albo szeroko zakrojoną akcję CSR, która będzie mieć olbrzymi pozytywny wpływ na społeczeństwo). Kolejny pomysł, który wprowadzając ograniczenia dla nadużyć, równocześnie wiąże ręce dobrym ludziom.
Wprowadzimy minimalną płacę godzinową w wysokości 15 złotych dla umowy o pracę na czas nieokreślony i 20 złotych dla wszystkich innych rodzajów umów, tak aby firmom przestało się opłacać wypychanie pracowników na umowy śmieciowe.
Oj, chciałoby się. Sam marzę o tym, żeby zarabiać 15 złotych na godzinę - to pozwoliłoby mi nie tylko na życie na godnym poziomie, ale też na inwestycję w samego siebie*. Problem w tym, że gwałtowne podwyższenie płac uruchomi całą kaskadę podwyżek, których rezultatem będzie podniesienie cen. Pomyślcie: jeśli producent musi więcej zapłacić swoim pracownikom, to przecież nie odejmie sobie od ust (zwłaszcza, że zgodnie z waszymi postulatami musi płacić większe podatki jako duża firma) - zamiast tego podniesie ceny swoich produktów. Firma handlująca tymi produktami nie tylko musi zapłacić więcej za towar, ale też zapewnić wyższe wynagrodzenie własnym pracownikom - więc dowali dodatkową marżę na te same produkty. W ostatecznym rozrachunku ludzie będą zarabiać większe cyferki, ale nie przełoży się to pozytywnie na ich możliwości nabywcze. Ekonomia to system naczyń połączonych, nie da się tego przeskoczyć. A ewentualne próby sztucznego regulowania cen jedynie odwloką i nasilą to, co nieuniknione...
Jeśli pracy ma starczyć dla wszystkich, to musimy się nią podzielić. Wprowadzimy 35 godzinny tydzień pracy i zlikwidujemy 12-miesięczny okres rozliczeniowy, dzięki któremu firmy unikają dziś płacenia za nadgodziny.
Niczym nie muszę się dzielić. W szczególności moim czasem pracy. Rozumiem, że chodzi o obniżenie minimalnego wymiaru godzin, ale użyte sformułowanie sugeruje, że jeśli pracuję więcej, to "zabieram" komuś jego pracę. Nie zabieram. Mam prawo pracować tak długo, jak zechcę. Jeśli postanowię się zaharować na śmierć, bo to pozwoli mi sfinansować jakiś własny projekt lub po prostu osiągnąć sukces, to moja sprawa i "sprawiedliwości społecznej" nic do tego. Oczywiście "Razem" może chcieć mnie przekonać, że jest inaczej, ale w świetle wcześniejszych argumentów spodziewałbym się raczej karania za to, że śmiem być bardziej pracowity, niż stworzenia warunków, w których nie muszę się zaharować na śmierć, by osiągnąć swoje cele.
Dodajmy, że zamiast dzielić się dostępną pracą, rozsądek nakazuje stworzenie nowych jej miejsc. Chleba nie przybywa od tego, że gęściej się kroi bochenek, prawda?
Zagwarantujemy prawo do zrzeszania się w związkach zawodowych dla osób pracujących na umowach śmieciowych.
Biorąc pod uwagę plan, aby śmieciówki były nieopłacalne dla pracodawców, mam wrażenie, że ten punkt nie ma większego sensu.
We wszystkich firmach zatrudniających powyżej 10 pracowników, w których nie istnieją związki zawodowe, wprowadzimy obligatoryjną, wybieraną przez pracowników reprezentację załogi. Wybrany reprezentant załogi będzie mieć takie same uprawnienia co zakładowa organizacja związkowa. W małych firmach pracownicy będą mogli powierzyć reprezentowanie swoich interesów wybranej organizacji związkowej, działającej poza ich zakładem pracy.
"W każdej średniej i dużej firmie zmusimy pracowników, aby niezależnie od swoich potrzeb i dążeń musieli bawić się w związkowców. W małych firmach będą mogli kupić sobie reprezentację związkową, a jeśli nie będą mieli na to kasy, to niech też zmuszą kogoś ze swoich do zabawy w związkowca."
Nie jestem pewien, kim są autorzy tego pomysłu, ale ja jako pracownik małej firmy nie miałem czasu na takie pierdoły, jak zabawa w politykę pracowniczą. Byłem zbyt zajęty uczciwą pracą.

Wiecie co, mógłbym tak jeszcze przez następne trzy sekcje postulatów. Tylko po co? Żeby przekonać się, że moja definicja "troski o obywatela" i "sprawiedliwości społecznej" różni się od definicji organizatorów? To już wiem. Czytam kolejne postulaty i zamiast rozsądnych, rozwojowych pomysłów widzę populistyczne hasełka, promujące bycie życiową niedojdą.
Jestem i zawsze byłem zwolennikiem wspierania tych, którym coś w życiu nie wyszło. Ale państwo opiekuńcze powinno być jak mądry rodzic. Chronić przed poważną krzywdą, pozwalając równocześnie czasem nabić sobie guza. Uczyć życiowej zaradności. Karać tylko za poważne przewinienia, nagradzać za rzeczywiste sukcesy, ale w taki sposób, aby dziecko czuło, że tę nagrodę zdobyło samo. Zapewnić to, co niezbędne, ale dać swobodę rozwoju. Zamiast tego "Razem" promuje toksyczną odmianę opiekuńczości - tu zabroń, tam przywal pasem, gdzie indziej przykrym słowem. Jedno dziecko przewini, to daj szlaban wszystkim. Żądaj dobrych ocen ze wszystkich przedmiotów, ale na studia poślij zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, zamiast pozwolić na samodzielny rozwój.

Powinno się zachęcać wszystkich do bycia lepszymi, a nie przycinać do jednego, niskiego poziomu. To robi już obecna władza. Jeśli coś ma się zmienić na lepsze, trzeba dać ludziom możliwość rozwoju i ten specyficzny rodzaj głodu, który sprawia, że chce się więcej osiągnąć, a nie tylko taplać w większej ilości dotychczasowego błotka.
Ale tak się nie da, prawda? "Sądy kategoryczne niezwykle są dogodne, dorodne i poniekąd modne, gdy mówisz do tłumu" - jak swojego czasu stwierdził Kazik Staszewski. A ja wolałbym jednak, jak mówi dalej, "stanąć po stronie rozumu". I dlatego nigdy nie będę gwiazdą polityki, nawet przemijającą. Nie umiem przekonać ludzi, że po szczęście trzeba sięgnąć samemu, bo żadna, nawet najpiękniej obiecująca, władza nie poda go do rozwartego szeroko dzioba.
_____________________________
*I tu niespodzianka - po przeczytaniu dyskusji na stronie FB dowiedziałem się, że obiecywane 15 zł za godzinę to kwota brutto. Po odliczeniu wszystkich podatków, składek i innych pierdół wychodzi na to, że ostatnimi czasy zarabiałem o wiele lepiej, niż "Razem" może mi obiecać. A ja, głupi, narzekałem, że nie mogę zainwestować w rozwój osobisty...