piątek, 24 lipca 2015

[RzM] O gniewie i granicach słów kilka.

Są takie dni, kiedy pojedyncze słowo uruchamia lawinę konfliktów i emocji. W ciągu kilku godzin spokojny, nawet radosny człowiek zmienia się w kłębek nerwów, mogący w każdej chwili stracić nad sobą kontrolę. Dziś takim człowiekiem jestem ja.

Z jednej strony, całe dorosłe życie staram się unikać konfliktów z osobami, z którymi wiążą mnie jakiekolwiek relacje - nawet czysto służbowe. Staram się kulturalnie dawać do zrozumienia, że naruszają moje granice. Powstrzymuję się przed używaniem wulgaryzmów, agresywnych sformułowań, pogróżek - zdobywam się co najwyżej na pasywną agresję.
Z drugiej strony, naprawdę mam już dosyć. Mam ochotę złapać za telefon i wykonać kilka wściekłych, pełnych agresji i gróźb telefonów. Mam ochotę nawiedzić kilka osób i tłuc je tak długo, aż całe będą przypominać dobrze przygotowany stek tatarski. Mam ochotę zmobilizować całą moją złośliwość i inteligencję, robiąc z ich życia piekło. Chcę im wypłacić zaległości za te wszystkie razy, kiedy nie zrozumieli ostrzeżenia "staram się być uprzejmy, więc cofnij się, zanim zdejmę sobie kaganiec".

Przeraża mnie świadomość, że tylko wpojone mi od dzieciństwa wartości powstrzymują mnie przed przemocą - a ludzie rozpaczliwie starają się zdjąć ze mnie to ograniczenie. I niepokoi mnie fakt, że jeśli im się kiedykolwiek uda, to pretensje i tak będą do mnie.

To chore. To bez sensu. To sygnał, że ze światem i ludźmi (wliczając mnie) dzieje się bardzo źle. W którym momencie staliśmy się bandą socjopatycznych, samobójczych nienawistników? W którym momencie tak bardzo zabrnęliśmy w fałsz, że chowamy się za uśmiechniętymi, "cywilizowanymi" twarzami, zza których regularnie wypełza ohydna, mackowata, obłąkana bestia?

czwartek, 16 lipca 2015

O hordach i stawonogach.

Mam znajomych, którzy lubią Zbigniewa Stonogę. [/wstydliwewyznanie]
W związku z tym regularnie na moim newsfeedzie pojawia się jakiś "smaczek" tego człowieka. Czytam i tracę wiarę w nasz naród. Ludzie tłoczą się radośnie pod sztandarem gościa, który nie umie poprawnie i cenzuralnie wypowiadać się po polsku, a jego głównym punktem programu jest nienawiść do tych, tamtych, owych. OK, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć - tzw. trybuni ludowi (czy ktoś jeszcze pamięta, kogo tak pierwotnie określano?) z założenia mówią językiem prostym, jak od pługa siłą oderwani. Tak się trafia do mas... podobno. Ale potem patrzę na komentarze i widzę, jak wielu ludzi odpowiada mu w jeszcze gorszy sposób. Nie mówią po polsku, tylko... no właśnie, co to za język? Żeby nie być gołosłownym, garść cytatów spod jednego z postów Stonogi na FB, zawierającego m.in. sformułowanie "JudeTV" (bo przecież po siedemdziesięciu latach można już zapomnieć brutalną lekcję, którą dała nam historia):
Kogo twoje zdanie obchodzi...... grunt ze pojedzie z po I mafią rosyjsko niemiecko żydowskiej amen
Riposta ma dopierdolic tak ze sie czlowiek nie pozbiera , a ty pieprzysz ze mniej wulgaryzmu. Ogarniasz ze ten jezyk trafia do ludzi? Jezyk Wkurwienia . Tak ! Kazdy juz wkurwiony jest
jezyk prosty działa :) a nie pierdolenie o szopenie
Zbyszku nie przejmuj się tym cwelem. Wystarczy popatrzeć na jego pizdowatą gębę i wiadome jest, że w szkole miał przejeb*ne. Teraz stara się nadrobić tą swoją pizdowatość i pierd*li kocopoły.
Platforma pierdolstwa. Jebani celebryci brylujący w partyjnym mediach które szerzą tą ich zarazę.
Jaki naród traktuje w ten sposób swoją ojczystą mowę? Jaki naród używa jej z taką dumą do wyrażania czegoś tak nędznego? I jeszcze ten argument, że "inny język nie dotrze do władzy, to jest Język Wkurwienia". A dla mnie to ten sam poziom intelektualny, co niesławny już "język mamusiowy". Nie chcę, nie zamierzam tolerować tego, że o przyszłości tego kraju próbują decydować ludzie skupiający wokół siebie bełkoczącą, wrzeszczącą tłuszczę.
Ja też jestem "wkurwiony". Ja też mam dość porządków w Polsce, które sprawiają, że nieroby pasą się kosztem zwykłych ludzi. Dość tego, że przez lata nie mogłem pracować zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i umiejętnościami, bo albo brak było pracy, albo byłem w niej wykorzystywany jak ostatni śmieć. Dość patrzenia, jak władza cynicznie śmieje nam się w twarz, robiąc swoje i wykorzystując istniejącą sytuację do tego, by między nimi nie pojawił się żaden "mąciciel", który ograniczy ich przywileje.

Ale równocześnie widzę, jak "zwykli ludzie" degenerują się do poziomu, na którym przestają zasługiwać na jakiekolwiek współczucie z mojej strony. Tracą podstawową ludzką godność, stając się spienionymi, chorymi na wściekliznę kundlami, atakującymi wszystkich i wszystko. Z tego nie będzie żadnej przyszłości. Żadnego dobrobytu. Takie osoby jak Stonoga to społeczne pasożyty, destrukcyjni watażkowie, a nie przywódcy. Potrafią świetnie podburzać tłum, zmieniać nawet spokojnych dotąd ludzi we wściekłe, nakręcone nienawiścią hordy. Ale kiedy już taka horda się zbierze i wyjdzie na ulice - po jej przejściu nie będzie co zbierać. Nie będzie z czego budować. Będzie bieda, rozpacz i gniew, bo "miało być lepiej, mieli nam dać". A kiedy nie będzie jak żyć, hordzie zostanie już tylko podzielenie się na mniejsze, obwiniające się nawzajem grupki, które po zagryzieniu znów będą się dzielić... Kanibalizm, jeśli nie dosłowny, to społeczny.

Czasem dochodzę do wniosku, że nasze rozmaite fantazje o hordach zombie w rzeczywistości maskują lęk przed kolejną bezmyślną rewolucją. Obnażają nasze poczucie bezsilności wobec narastającego zagrożenia, ale też pokazują, że nie mogąc negocjować ze wściekłym tłumem, sami chętnie sięgniemy po przemoc. "Oni nie są ludźmi" - czy nie tak przez tysiąclecia uzasadniano sobie konieczność walki z obcą, niezrozumiałą i nierozumną siłą wroga? Na naszych oczach ludzie sami, radośnie i dumnie, odbierają sobie człowieczeństwo. Nie wierzycie? Poczytajcie sobie profil pana Stonogi i komentarze jego zwolenników. Ja idę bawić się w prepersa, bo nie potrzeba atomówki, żeby cofnąć nas do epoki kamienia łupanego...