piątek, 18 lipca 2014

"Moved by will alone."

Czytam ten cały szum informacyjny na Fejsie: tu wojna, tam wojna, tu spada samolot, tam spadają bomby, tu fruwają rakiety, tam pociski karabinowe przeciw kamieniom. Gdzie indziej ktoś wyraża niepokój, jakieś sankcje, nawoływania, społeczne ruchy poparcia dla tej czy innej strony którejś z wielu zadym dookoła świata (a szczególnie dwóch). I trochę już tym rzygam. Wiem, że to naiwna myśl, ale czy ludzie nie mogą po prostu żyć obok siebie?

Zanim ktoś zacznie gardłować, że w tym czy tamtym konflikcie ta czy tamta strona jest winna, czy inne takie pierdoły: tu nie chodzi o to, kto jest lepszy, a kto gorszy, kto zaczął, kto więcej zabił, kto prowokuje, a kto się prowokować daje. Wszystkie konflikty zbrojne na świecie mają jeden powód: przynajmniej jedna strona (a zwykle obie) woli się wściekać i atakować - werbalnie, ideologicznie, zbrojnie - niż usiąść, pogadać ze swoim wrogiem, powiedzieć o swoich oczekiwaniach i potrzebach, ale też (zgroza!) przyjąć do wiadomości i zaakceptować potrzeby tej drugiej strony.

W wojnach nie ma niewinnych stron. Są tylko niewinne ofiary, zwykle po obu stronach. I można się licytować, kto bardziej ucierpiał, ale tak naprawdę nie ucierpiałby nikt, gdyby nie doszło do wojny.

Jak napisałem wyżej - nieważne, kto zaczyna. Ważne, kto pierwszy powie "koniec tego" na tyle głośno, żeby dotarło do tępych łbów wydających rozkazy.

To tak uniwersalne, że aż smutne.
Tak, utopijne myślenie. Ale po prostu nie chce mi się wierzyć, że w XXI wieku, po tylu tak przerażających wojnach w ciągu ostatnich stu lat, nadal mamy ochotę i siłę zabijać się nawzajem. Masowo. O takie pierdoły, jak język, pochodzenie, wiara, przekonania polityczne. Często pod wpływem umacnianego w nas przekonania, że ten inny jest zły, że to demon w ludzkiej skórze, albo po prostu nie człowiek, tylko trybik w machinie wojennej wroga. Jak łatwo wtedy zapomnieć, że ten nasz "wróg" to samo usłyszał o nas - i tak jak my, łyknął ten bełkot bez większych zastrzeżeń.


Istnieje mnóstwo sposobów na rozwiązywanie konfliktów. Prucie do ludzi z karabinów, wysadzanie ich w powietrze czy walenie po głowach kamieniami to najgorsze z nich. Robimy to od wieków i jedyne, co nam to dało, to rozwój technologii służących coraz efektywniejszemu mordowaniu i okaleczaniu... dobra, i łataniu tych, którzy przeżyją. Ale sądzę, że świat jest ze swojej natury na tyle brutalny, że te ostatnie technologie prędzej czy później i tak byśmy odkryli. Wszystko jest w zasięgu ludzkich możliwości, jedynym naszym ograniczeniem jest słabośc naszej woli i granice wyobraźni. I mając ten olbrzymi dar - od Boga, od ewolucji, od kosmitów, wierzcie, jak uważacie - marnujemy go na wypruwanie sobie nawzajem flaków i wymyślanie usprawiedliwień. Nie tędy droga.

Do posłuchania na dziś: Tool, album "10000 Days". Szczególnie początek i koniec albumu, które pięknie podsumowują nasze uzależnienie od przemocy - tak wzajemnej, jak i oglądanej z bezpiecznej odległości.

Czyści jak w pierwszych dniach,
Oto mamy kamienie.

Zebrane, ułożone, wzmocnione,
Dają nam schronienie.

Czyści jak w pierwszych dniach,
Oto mamy kamienie.
By przegonić intruza,
By zranić go z czystym sumieniem.

Krzesząc pierwsze iskry,
Oto mamy płomień.
Oświetlimy nim drogę,
Ogrzejemy nim domy.

Krzesząc pierwsze iskry,
Oto mamy płomień.
Wykujemy w nim miecze
Na przyszłe pogromy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz