niedziela, 17 sierpnia 2014

Mielizny | "Rok Bez...": Lipiec (poniekąd) offline, sierpień bez mięsa.

Mija trzynaście lat, odkąd założyłem pierwszego bloga. Od tego czasu wielokrotnie nachodziła mnie myśl, że do blogowania trzeba mieć talent i pasję - najczęściej wtedy, gdy uświadamiałem sobie, że od miesiąca lub dwóch nic nie napisałem. Potem porzucałem bloga (zwykle nawet go nie kasując), a razem z nim marzenia o blogowaniu. Mijało kolejne kilka miesięcy, znowu czułem rozpaczliwą potrzebę pisania i zakładałem nowe pisadło, zamiast wrócić do starego.
Dziś uświadomiłem sobie, że mija miesiąc od ostatniego wpisu. Problemy w pracy, życiu osobistym, we własnej głowie - dla rasowego blogera nie stanowią podobno żadnej przeszkody w pisaniu, a dla ekshibicjonisty stanowią zwykle podstawowe źródło materiału. Problem polega na tym, że po tylu latach nadal nie jestem "rasowym" blogerem (i pewnie już zawsze zostanę blogowym kundlem-włóczęgą), a już dawno zniechęciłem się do publicznego prania swoich osobistych brudów. To oznacza, że gdy trafię na jakąś życiową mieliznę, mój blog zamiera. Moja aktywność internetowa ogranicza się do miejsc, które nie wymagają dużego zaangażowania intelektualnego i wysiłku - Facebooka, komiksów, wiki, YouTube. W realnym świecie jest jeszcze gorzej - utykam w ślepym cyklu pracy, spania i odmóżdżania się przed komputerem, niezdolny do jakichkolwiek kreatywnych działań. Nie inaczej jest teraz. Najbardziej intensywny sezon w mojej branży owocuje kompletnym brakiem czasu i weny, a w efekcie - nie mam czym się podzielić ze światem. Stąd miesięczna cisza na blogu.

Czemu tak o tym smęcę? Wbrew pozorom, mocno wiąże się to z głównym tematem dzisiejszej notki, czyli mocno spóźnionym podsumowaniem lipcowego etapu projektu "Rok Bez...". Zakładałem optymistycznie, że odcięcie się od internetu (nie licząc obowiązków służbowych i blogowania) pozwoli mi wskrzesić moje życie towarzyskie, odgrzebać zakopaną pod stosem cyberśmieci kreatywność i odnaleźć na nowo satysfakcję z codzienności. O, słodka niedźwiedzia naiwności.

"Lipiec offline" okazał się totalną porażką, nawet na tle niezbyt udanego czerwca. Myślałem, że zmiana domowego dostawcy internetu (a co za tym idzie, tymczasowy brak dostępu do sieci) pomoże mi w moich celach, a tymczasem okazało się, że każdą wolną chwilę w pracy spędzałem "odrabiając zaległości". Oczywiście taka obecność online z doskoku nie mogła przynieść żadnych sensownych efektów... Przekonałem się, że moje uzależnienie od komputera nie jest czymś, z czym mogę się uporać poprzez drastyczne zmiany, chyba, że miałbym całkowicie odciąć się od cywilizacji, wyjechać w dzicz i zostać pustelnikiem. A ponieważ nie widzę się w roli pustelnika, muszę zamiast tego postawić na metodę drobnych kroczków. Rozważałem już kilka sposobów, jak zrealizować tę metodę, ale jeszcze nad tym pracuję.

Póki co, mamy połowę sierpnia, a więc miesiąc bez mięsa. Okazało się ponownie, że musiałem zmienić założenia: uwzględnić w diecie rybę i odpuścić sobie marzenia o eliminacji nabiału. Nic nie poradzę, jestem wszystkożercą do tego stopnia, że pójście w pełny weganizm odbieram jako robienie sobie krzywdy. Może na jakimś późniejszym etapie projektu spróbuję ponownie, ale póki co - cieszę się jadłospisem bogatszym w warzywa. Nie mówię, że idzie mi świetnie, ale w porównaniu z poprzednimi miesiącami nawet kilka potknięć będzie sukcesem... Nie będę chwilowo wdawał się w szczegóły - zamiast tego postaram się terminowo opublikować podsumowanie sierpnia.

I wreszcie - mam plan, który może pozwoli mi wskrzesić moją dogorywającą kreatywność i doda sił na użeranie się z beznadziejną codziennością. Plan, który będę realizował najwcześniej od września, ponieważ resztę sierpnia zajmie mi zalew obowiązków w pracy. Nieważne. Jest plan, a jego realizacja to kwestia czasu i finansów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz