poniedziałek, 22 grudnia 2014

Piwny Misiek: Kingpin Rocknrolla

Dla porządku muszę zacząć od informacji, że jestem wielkim misiołnikiem... ekhm, miłośnikiem stylu American Pale Ale. Po prostu jest coś takiego w jasnych, rozsądnie chmielonych ale'ach, zwłaszcza na chmielach amerykańskich, że w moim odbiorze trudno je spaprać. Jasne, wady piwa zdarzają się nawet najlepszym, ale od strony kompozycji rzadko zdarza mi się trafić na takie APA, od którego by mnie odrzuciło. Dlatego do degustacji Rocknrolla z Browaru Kingpin podszedłem z dużym entuzjazmem. Po średnim (acz pijalnym) Berserkerze i niezbyt zachwycającym, cierpkim Muerto miałem nadzieję na coś, co zrehabilituje Kinpina w moich oczach i zachęci do oczekiwania na kolejne ich piwa.

Butelkę nabyłem w moim zwykłym punkcie zaopatrzenia, czyli w Chmielu i Słodzie. Uroczo brzydki świniak z muttonchopami, fajkiem w ryju i kolczykiem w uchu obiecuje nam, że dostaniemy aromatycznego kopa skórki pomarańczowej i werbeny. Czemu nie? Otwieram butelkę, niucham szyjkę (z butelki idzie aromat cytrusów z lekką tropikalną nutą) i przelewam zawartość do szkła.

Kingpin Rocknrolla bezpośrednio po przelaniu do szkła.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wyraźna mętność i złoty, wpadający w jasny bursztyn kolor. Ostatnio pite piwa przyzwyczaiły mnie do solidnej piany - tutaj jednak jest ona mizerna i bardzo szybko opada, praktycznie nie znacząc szkła. Jedynie jej cienka warstewka nalega na powierzchni piwa prawie do samego końca degustacji. Zapach w szklance jest już mniej skoncentrowany, czuć przede wszystkim słodkie nuty owocowe (z dominującym cytrusem), ale gdzieś zza tego wszystkiego wychylają łeb drożdże. Rozumiem, że piwo jest niefiltrowane, ale jeśli pijąc je mam skojarzenia z surowym ciastem na pizzę, to chyba coś nie wyszło. Na szczęście drożdże chowają się znów w tle po pierwszym łyku, w którym na kubki smakowe idzie mi przyzwoita dawka goryczki. Przez podniebienie przelewają się cytrusy i owoce tropikalne, chociaż z dziwnym, "nieświeżym" elementem. Wyraźne nagazowanie szczypie w język, którego czubek drętwieje mi, jakbym polizał przekrojoną skórkę grejpfruta; równocześnie na korzeniu języka czuję wrażenie, jakbym zjadł za dużo kandyzowanej skórki pomarańczowej. Ogólne wrażenie jest... dziwne. Rocknrolla okazuje się pijalny, ale w żadnym momencie nie dorósł do moich oczekiwań. Nie uratował go nawet udział mojego ulubionego chmielu - Simcoe.

Pięć minut później mój żołądek daje znać czkawką i zgagą, co myśli o wypitym przeze mnie piwie. Ech. Spodziewałbym się takiej reakcji po Muerto - cierpkim i doprawionym syropem z cukru inwertowanego - ale nie po lekkiej, orzeźwiającej APA. Niestety, z całej trójki najlepszy okazał się Berserker, mimo, że pierwotnie również się na nim zawiodłem. Żadnego z tych trzech już raczej nie kupię; jeśli na półkach pojawi się coś nowego od Kingpina, to spróbuję, ale na pewno nie będę już miał wielkich oczekiwań - i jest mi z tego powodu cholernie przykro.

niedziela, 14 grudnia 2014

Piwny Misiek: Bliskie spotkania z Manufakturą Piwną

Po wczorajszym ponownym zawodzie związanym z browarem Kingpin (Muerto niczego nie urywa - chociaż możliwe, że ja po prostu nie czuję magii pumpkin ale, zwłaszcza doprawionego na kwaśno), postanowiłem dziś obniżyć loty. Do szkła poszły dwa piwa z Manufaktury Piwnej (czyli, jeśli ktoś dał się zwieść eleganckiej nazwie - Browar Jabłonowo, tylko w wersji dla piwnych nowicjuszy, a nie ignorantów).

Altbier okazał się całkiem przyjemny, chociaż ciut za ciężkawy jak na mój gust i chyba trochę za słodki. Możliwe, że miałem nieco przestawiony smak, bo piłem go w przerwach przy sprzątaniu, a to nie sprzyja koncentracji na piwie. Zresztą moje dotychczasowe spotkania z altbierem dotyczyły wyłącznie Starego Ale Jarego Pinty, który jest mocniej chmielony i zapewne trochę bardziej dopracowany. Jeśli ktoś chciałby poszerzyć moje horyzonty, to chętnie dam się wyciągnąć na altbiera przy jakiejś okazji.

Dubel - z założenia doppelbock - był również bardzo sympatyczny, ale nie poczułem "bogatości", która z założenia charakteryzuje ten styl. W zapachu nieco karmelowy i wyczuwalnie alkoholowy. W smaku wyraźnie nastawiony na słód, z karmelowymi nutami i chyba jednak odrobiną palenia. Mam też wrażenie, że gdzieś w tle pełzała lekka cierpkość, której w doppelbocku nie powinno być w ogóle.

Przede mną jeszcze spory kawałek wieczoru i - mam nadzieję - dwa wolne dni, więc może wreszcie odrobię piwnomiśkowe zaległości. Jeśli się uda, to spodziewajcie się nowego wpisu na blogu najpóźniej pojutrze.