Czytam, czytam... głównie
o oddziaływaniu marketingu na codzienne życie i świadomość. I
tak uświadamiam sobie, dlaczego wiele marek po prostu do mnie nie
przemawia mimo wszystkich swoich zagrywek marketingowych, a równocześnie dlaczego mnie samemu jest tak trudno
stworzyć coś, co angażuje ludzi.
Rytuały. Monotonia.
Szarość w moim życiu. Inercja.
Wstaję, piję kawę
(najczęściej taką, jaka była najtańsza w markecie), jem
śniadanie, idę do roboty. W pracy odrobinę rosną mi skrzydła,
ale nieznacznie i na krótko - w końcu na ile sposobów mogę
zareklamować klientom ten sam towar? Tym bardziej klientom, którzy
wyraźnie cierpią na to samo, co ja – wieczną polską zimę w
sercach? Już dawno straciłem pęd do robienia czegoś nowego,
lepszego. Czekam na dzień, kiedy coś z powrotem mi ten pęd
przywróci.
Wracam z pracy, zjadam
byle co, żeby zapchać dziurę w wiecznie głodnym żołądku.
Odmóżdżam się przy komputerze, grając albo przeglądając
Facebooka – nie wiem, co gorsze – po czym idę spać i wstaję
znowu na czas do pracy.
W wolne dni jest
podobnie, z tą różnicą, że wstaję później i cały dzień
spędzam na Facebooku, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Jest
tysiąc rzeczy żądających mojej uwagi, ale żadna z nich nie
wydaje mi się warta tego, żeby zwlec tyłek z łóżka i się nią
zająć. A kiedy nawet się zbiorę, napęd opuszcza mnie, gdy tylko
zrobię kilka kroków.
I tak od lat. I mam już
dość.
To kolejny powód, czemu
założyłem tego bloga – chcę oficjalnie rozliczać sam siebie z
tego, ile mojego życia udało mi się ostatnio uratować przed
zmarnotrawieniem. Przede mną jeszcze cały wieczór i jutrzejsze
przedpołudnie – to naprawdę dużo czasu, żeby zrobić coś
dobrego, pięknego, nowego.
Jeśli zdarzają wam się podobne momenty, a nie wiecie, skąd podłapać trochę pozytywnej wersji na początek, polecam ten bardzo motywujący kawałek:
Czemu motywujący, może napiszę następnym razem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz