Moja lepsza połówka zadzwoniła wczoraj z pracy i zapytała, czy mam ochotę na wizytę w Barnie, skoro oboje mamy wolne popołudnie. Odwiedzamy ten lokal rzadko, ale regularnie - ich żarcie jest niesamowite, ich wybór piw wyśmienity, ich podejście do klienta - przyjazne i ogarnięte. Ostatnio zasugerowałem ściągnięcie Rowing Jacka i nie wiem, na ile była to moja sprężyna, ale wczoraj w lodówce zobaczyłem znajome jasnozielone etykietki z piratem. Oczywiście możliwe, że mam skrzywioną perspektywę - odkąd wziąłem w zeszłym roku udział w I Mistrzostwach w Pochłanianiu Burgerów (i zająłem czwarte miejsce), jestem tam traktowany jak gość honorowy. Tak czy inaczej, staramy się pojawiać co najmniej raz w miesiącu - nie mogę odpuścić sobie spróbowania zmieniających się regularnie burgerów sezonowych. W kwietniu nagrałem nawet degustację piwno-burgerową:
Tym razem wziąłem ze sobą aparat, ale jakoś nie udokumentowałem burgerów - głównie dlatego, że dobraliśmy się do nich tak szybko, jak tylko się dało, a nadgryzione nie prezentowały się już tak epicko. Zwykle oba burgery sezonowe łączy jakiś wspólny wątek, tym razem jednak go nie namierzyłem. The Last Tomato (wybrany przez Anię) kusi łagodną kompozycją: wołowiną, aioli ziołowym, maasdamerem, kindziukiem, białą cebulką i pomidorem malinowym. Idealny obiad na gorący dzień, kiedy żar w pysku nie jest za dobrym pomysłem; wziąłem tylko jednego gryza, ale całym sercem jestem za tym, żeby Ostatni Pomidorek dołączył do stałego menu, tuż obok Gender Burgera, przynajmniej na tak długo, jak długo dostępne są pomidory malinowe.
Mnie z kolei przypadł Wam Dam, pozycja dla hardkorów: do standardowego wołowego kotleta z serem dołącza soterowany bok choy i grillowany ananas, a także sambal (konkretnie chyba sambal oelek) i kiełki fasoli mung. I tutaj niestety poległem. Bok choy i ananas były pomysłem genialnym, ale od kilku lat obniżyła mi się odporność na ostre przyprawy i dodatki takie jak sambal czy jalapeño po prostu zaciskają mi gardło i żołądek. Można powiedzieć, że porwałem się z motyką na słońce. Na kwaśno-ostry sambal nałożyły się w dodatku kiełki, które na świeżo (a jeszcze lepiej - podsmażane!) uwielbiam, ale w wersji konserwowej po prostu mi nie leżą. W rezultacie z górnej bułki, do której przylepione były oba te składniki, zjadłem może ze dwa gryzy. Reszta burgera była świetna, chociaż nie dałem rady wepchnąć go całego...
Żeby nie było: cała kompozycja jest świetna i komu innemu smakowałaby na pewno o wiele lepiej - po prostu w moim przypadku nałożyły się dwa składniki, które oddzielnie miałyby pewnie mniejszy wpływ na całokształt.
Swoją drogą, przed chwilą dowiedziałem się, że na te sezonowce załapaliśmy się w ostatniej chwili - Barn ogłosił już gwiazdy sezonu czerwiec/lipiec. Zapowiadają się jak zawsze niesamowicie, zwłaszcza Griswold (cambozola i kurki... zaklepuję!).
Wspomniałem o piwie. Barn Burger od samego początku budził moją sympatię dużym, rozwijającym się asortymentem fajnych napojów, a odkąd zacząłem się bardziej "zawodowo" interesować piwem, każdą wizytę celebruję butelką innej perełki browarnictwa. Tym razem postawiłem na Angielskie Śniadanie Pinty, piwo gorzkawe, o przyjemnym i łagodnym aromacie, dobre właśnie pod wszelkiego rodzaju smażone i pieczone dania. Pewnie na tym by się skończyło, ale po jedzeniu dostrzegłem w lodówce coś, czego po prostu nie mogłem sobie odpuścić - Crazy Mike Double IPA, jedna z najnowszych produkcji AleBrowaru. Wypuszczenie Crazy Mike'a wiązało się z ciekawą akcją marketingową pod hasłem "#jestemhopheadem", zmianą logo producenta i konkursem, w którym planowałem wziąć udział - ale jakoś nie wyszło (jak zawsze). Dlatego już poza konkursem uraczę was moim hopheadowym zdjęciem podczas konsumpcji Mike'a.
Crazy Mike wszedł na ring i szybko zepchnął do narożnika zarówno Angielskie Śniadanie, jak i Wam Dama. Wiem, że Double IPA powinna być solidna, mocna i aromatyczna, ale to piwo przekroczyło moje oczekiwania. Chwali się goryczą na poziomie 100 IBU, ale dla mnie była niemal niewyczuwalna - szczelnie owinięta warstwami owocowego aromatu, słodyczy (w procesie produkcji użyto cukru - czemu zwykle jestem przeciwny, ale akurat w tym przypadku piwowar wiedział dobrze, co robi) i alkoholu (mimo 9% i obecności cukru nuty alkoholowe były niewyczuwalne, jeśli nie liczyć lekkiego pieczenia w mojej podrażnionej sambalem paszczy). Czysta rozkosz i najlepsze, co ostatnio zdarzyło mi się pić... chociaż w sumie nie było to trudne, po rozczarowaniu Oki Doki i dobrej, ale nie rewolucyjnej Das IPA (oba od Pinty). Trzeba jednak zaznaczyć, że przy Mike'u raczej nie siedzi się, rozpijając kolejne butelki - po wyjściu z Barna wyraźnie czułem, że łapię "humorek", chociaż wydawało mi się, że jestem zahartowany na takie ilości alkoholu.
Reszta dnia upłynęła bez wielkich rewelacji - ot, typowe popołudnie Piwnego Miśka na mieście. Spacer Chmielną, merytoryczna dyskusja z zombie geekiem w Smyku przy strzelnicy NERFa, kawa na trawienie w Grycanie, marsz do Zygmunta i powrót w moje rejony. Wszystko w skwarze, który po ostrym obiedzie budził we mnie rozpaczliwą żądzę nawodnienia się. Pod wieczór zrobiłem jeszcze kilka kilometrów rowerem po zakupy, co dodatkowo mnie wymęczyło, ale też poprawiło mi samopoczucie na resztę wieczoru. Kiepsko z moją kondycją, ale chyba zaczynam sobie przypominać tę satysfakcję, którą dawały mi kiedyś regularne treningi. Jest jeszcze dla mnie nadzieja.
À propos kondycji: moja forma w pożeraniu również zostawia wiele do życzenia, a praca dodatkowo uniemożliwia mi stawienie się na imprezie, ale jeśli ktoś ma ochotę zawalczyć w tym roku o zaszczyty, sławę i darmową wołowinę, to Barn Burger organizuje pod koniec czerwca II Mistrzostwa w Pochłanianiu Burgerów. Serdecznie polecam, świetna impreza i naprawdę warto wziąć udział - niekoniecznie dla zwycięstwa, po prostu dla dobrego żarcia, satysfakcji i czystej, nieskrępowanej, hedonistycznej zabawy. Wystarczy skontaktować się z organizatorami na ich stronie na Facebooku... albo wpaść na obiad i pogadać na ten temat z personelem.
Oficjalny plakat II Mistrzostw w Pochłanianiu Burgerów. Żródło: facebook.com/BarnBurger |
Do boju!
A słuchaj no, Piwny Miśku... A dałby Misiek znać jakby się Misiek znowu na miasto wybierał, co? ;)
OdpowiedzUsuńMisiek wyrusza w miasto, gdy następuje koniunkcja co najmniej trzech ciał niebieskich:
Usuń- kasy,
- czasu,
- sił.
Obecnie nie zapowiada się na to, żeby w jakimkolwiek momencie spotkały się chociaż dwa z tych elementów, przez najbliższy miesiąc z kawałkiem co najmniej. Wybierałem się na Griswolda, ale chyba jednak nic z tego nie wyjdzie.
Ale jakby co, to dam znać :)