sobota, 24 maja 2014

Niedźwiedź sobotni.

Zwykle nie piszę notek w stylu "ale dziś było fajnie", ale powiedzmy sobie szczerze - rzadko zdarza się, żebym żył normalnym życiem i rzeczywiście był z tego powodu szczęśliwy. Dlatego pozwolę sobie dzisiaj na odrobinę infantylizmu. Nie chce mi się czekać do kryzysu wieku średniego.

"Koffany blogasku", dzisiejszy dzień był cudowny.
Wyspałem się. Nie, serio. Co prawda miałem problemy z dobudzeniem się, tak wciągnęły mnie moje sny, ale kiedy wreszcie wstałem, czułem się tak przytomny i rześki, jak nie zdarzało mi się od kilku miesięcy. Możliwe, że to te dwa dni wytężonej, stresującej pracy po dziesięć godzin w piekielnym upale. Totalny reset.
Śniadanie miśtrzów: jajka na półtwardo z cienkimi plasterkami wędzonej słoniny, pomidorami i pełnoziarnistym chlebem (chyba z amarantusem). Do tego kwas chlebowy. Idealna mieszanka tego, co szkodzi i służy mojemu organizmowi.
Poleźliśmy na zakupy - ponad trzy godziny spaceru we wczesnopopołudniowym upale. Zahaczyliśmy o bar mleczny - tak, jest taki na naszym zadupiu! - i zjadłem najlepszy chłodnik z botwiny, jakiego próbowałem w życiu. W ramach zakupów zaszaleliśmy i nabyliśmy kontakt-grilla, który potem przydał się do zrobienia obiadu. Dawno nie jadłem grillowanego schabu i byłem zaskoczony, jak dobrze smakuje przyprawiony wyłącznie "warzywkiem" i czarnym pieprzem, z dodatkiem ziemniaków i zasmażanej kapusty. Popiliśmy całość chińskim piwem Tsingtao - spodziewałem się katastrofy, a okazał się być znośnym sikaczem, bez wielkich walorów smakowych, ale też nie odrzucającym mnie tak, jak mają w zwyczaju inne ryżowe piwa.
Uprzątnęliśmy balkon, do czego zbierałem się bezskutecznie od miesięcy; miałem już dość tej graciarni, ale nie znajdowałem dość sił, żeby ogarnąć temat. Potem poszliśmy na lody i kupiliśmy Krzysia - bardzo wdzięczną i akuratną podróbę Ptysia, którego nie piłem od dzieciństwa. Pograliśmy w Memory, które odgrzebałem jakiś czas temu w szafie. Gry z lat 90. mają w sobie urok, którego brakuje dzisiejszym wyrobom, a to wydanie Memory nie jest wyjątkiem.
Teraz słucham Black Sabbath i popijam zimną Bombinę  - świetny porterek od Ursy. Zaraz wyciągam pranie, nastawiam mleko na domowy twaróg, a potem pewnie idę spać.
Przede mną jeszcze jeden dzień weekendu, który spędzę prawdopodobnie na dalszym ogarnianiu balkonu, żebyśmy mieli gdzie jeść obiady na świeżym powietrzu. Może przejedziemy się na Grenadiera. Może nagram piwny filmik, w spiżarce kłócą się o pierwszeństwo B-Day 2.0 "Mleczny Przewrót" i Birbant Robust Porter. Może nie będzie to idealny dzień, ale na pewno będzie udany.

Kocham mieć wolny cały weekend. Jaka szkoda, że zdarza się to raz na cztery tygodnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz