czwartek, 25 września 2014

O piwie, ekspertach i innych marnościach

Ostatnio dzieje się mnóstwo rzeczy, które zaprzątają moją głowę na moment - godzinę, dwie, maksymalnie jeden dzień. Dobra, są też takie, które mnie wciągają na dłużej, ale głównie kończą się zaangażowaniem w dyskusje na tych czy innych serwisach społecznościowych. Część z tych spraw interesuje mnie z powodów zawodowych, inne światopoglądowo... ale żadna nie jest dość ważna, aby z jej powodu produkować się na blogu.
Przynajmniej tak myślałem do tej pory. Dziś zajrzałem na mojego bloga, porównałem go z mnóstwem innych, które linkowane są w rozmaitych grupach na FB i doszedłem do wniosku, że mój fetysz na punkcie ścian tekstu jest upierdliwy. Nie dla czytelnika - zakładam, że kto nie chce czytać więcej niż pięciu akapitów, ten po prostu zamknie okno i pójdzie dalej. Dla mnie. Wklepanie więcej niż dwóch ekranów sensownej treści wymaga dokładnego przemyślenia tego, o czym piszę, po czym ubrania pomysłu we względnie przystępną formę. W efekcie wiele rzeczy, które mnie "ruszają", po prostu tutaj nie trafia, bo są zbyt małe, przyziemne, nie trzymają narzuconej przeze mnie formy, a blog świeci pustkami.
Dlatego od dzisiaj postaram się wrzucać częściej krótkie, nie przegadane komentarze do rzeczywistości, głównie w tematach, które mnie szczególnie interesują. Ta notka miała być jednym z nich, ale oczywiście nie wyszło...

~~~~

Dzisiaj krętymi drogami (m.in. poprzez stronę FB Tomasza Kopyry) dotarłem do pewnego żenującego filmiku. Interia odwaliła kawał świetnej roboty dezinformacyjnej - przedstawia bohatera klipu jako "sensoryka i znawcę piwnego", na szczęście dodając, że prowadzi on warsztaty dla Browarów Książęcych. Nawet jeśli nie zna się "mapy polskiego piwowarstwa", to nietrudno dowiedzieć się, że marka Książęce należy do Kompanii Piwowarskiej - dużego koncernu, którego produkty znaleźć można w dowolnym markecie pod kuszącymi nazwami "Żubr", "Tyskie", "Dębowe Mocne" (brrr) czy "Wojak" (podwójne brrr). Z osobistego doświadczenia muszę przyznać, że Książęce we wszystkich odsłonach jest chyba najbardziej pijalnym produktem Kompanii. Nie zmienia to faktu, że jest produktem koncernowym, a wszelkie próby "uświadamiania" przeciętnego Kowalskiego przez koncerny budzą we mnie pusty śmiech. Przypominają mi się zresztą warsztaty prowadzone w namiocie Tyskiego na tegorocznych Chmielakach, gdzie prowadzący zachęcał do wyniuchiwania nut zielonych, brązowych i innych w kubeczkach przechłodzonego, wodnistego "Gronia".

Ale wróćmy do tematu. Pan Kantor rozpoczyna swoją wypowiedź od wymieniania tradycyjnie "piwnych" krajów, do których warto się wybrać, żeby spróbować czegoś ciekawego. Udziela przy tym rady, żeby, jeśli już gdzieś pojechaliśmy, pić piwa lokalne. Pomijając już sposób, w jaki podaje tę radę - nieskładny, budzący mój lekki i nie do końca określony niepokój w temacie ogólnej logiki całej wypowiedzi - muszę się przyczepić do samej treści. Spodziewałbym się, że nawet totalny nowicjusz w temacie turystyki piwnej będzie rozumiał tę podstawową kwestię: "jeśli jadę do Belgii spróbować piwa, to kupię porządne belgijskie, a nie Coronę czy Żywca w ichniejszej Żabce". Tymczasem pan Kantor podaje tę informację tak, jakby była wiedzą tajemną, czymś, co trzeba tępemu ludowi wytłumaczyć, bo sam nie zrozumie.
Druga część filmiku budzi we mnie jeszcze większe zażenowanie. "Wytrawny piwosz wszędzie się napije dobrego piwa", ale... no właśnie, nieszczęsna Ameryka. Z wypowiedzi pana Kantora wynika, że amerykańskie piwa co do jednego są po prostu słabe, bez wyrazu, mogą je żłopać nawet kierowcy. Tymczasem my, Europejczycy, jesteśmy przyzwyczajeni do piw mocnych, solidnych smakowo i procentowo.
Co do preferencji procentów - mogę się zgodzić, chociaż to nie skala europejska, a raczej krajowa, w dodatku wynikająca z wieloletniej polityki koncernów piwowarskich (przypomnę - także chlebodawców pana Kantora), które głównie produkują towar służący do nawalenia się jak szpadel, a nie do zaspokojenia wyższych potrzeb. Z kolei w pochwalonych wcześniej Czechach dość regularnie pija się właśnie piwa słabe, lekkie, pozwalające na przejście po prostej linii z zamkniętymi oczami nawet po kilku kufelkach, co jest głównym zarzutem "eksperta" wobec piw amerykańskich. Nie nazwałbym takich czeskich piw "produktami piwopodobnymi", ale oczywiście mogę się mylić. W końcu jestem nowicjuszem w temacie kultury piwnej.
Zastanawia mnie tylko, skąd pan Kantor czerpie swoje informacje na temat amerykańskiego rynku. Jasne, jest on pełen Coorsów, Budów, Pabstów i innych produktów z nieodłącznym napisem "Light", służących głównie do picia w temperaturach bliskich zeru pod mecz futbolowy. Ale nie bez powodu piwa, które w Polsce rozpoczęły poważne przetasowanie na rynku piwnym, w nazwie stylu posiadają często słowo "American". Chmiele amerykańskie były tym, co pokazało Polakom, że piwo może smakować inaczej. Że to, co uważaliśmy za solidną chmielową goryczkę, może nie zasługiwać na tę nazwę.
A przecież nie sam chmiel stanowi o piwie. Istnieje wiele odmian, styli piwnych, sporo charakterystycznych właśnie dla USA. Fala "craftu piwnego" przyszła do nas zza oceanu i to z jej powodu Kompania Piwowarska musiała się wysilić, oderwać od swoich dotychczasowych wzorców. Prawdopodobnie to tej "rewolucji" rynek piwny zawdzięcza zaistnienie linii Książęcych i podobnych tworów innych wielkich firm - niewielki krok z punktu widzenia rzemiosła piwowarskiego, ale prawdopodobnie spory wysiłek dla skostniałych koncernów. Tymczasem Znawca Piwny Zdzisław Kantor (tu narzuca mi się luźne skojarzenie ze starymi reklamami Peugeota) macha ręką na amerykańskie piwo, bo cóż tam może być ciekawego?
Idąc tym tokiem myślenia, także na Polsce powinno się postawić piwny krzyżyk, bo przecież nasz rynek zdominowany jest nadal przez jasne, mocne, trącące fuzlem wyroby piwopodobne, które ani nie orzeźwiają, ani nie przedstawiają sobą jakiejś szlachetnej palety smaków.

Nie jest to dla mnie nowa refleksja, wręcz przeciwnie - wraca jak bumerang w każdej dziedzinie, na którą zwrócę uwagę. Ani reputacja autorytetu, ani wieloletnie doświadczenie, ani medialna osobowość nie uczynią z człowieka eksperta, jeśli on sam zamyka się na nową wiedzę i głębsze zrozumienie. Mamy olbrzymi potencjał do rozwoju i równie wielką umiejętność marnowania go, ilekroć poczujemy się zbyt bezpiecznie osadzeni w swoich poglądach.
Chcę wierzyć, że to jest źródłem bzdur, jakie padły z ust pana Kantora. Alternatywa - "powiedział to, za co mu zapłacili, wbrew własnej wiedzy" - jest zbyt smutna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz