środa, 5 marca 2014

Niedźwiedzi apetyt na domowe żarcie.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą pewnie, że od dłuższego czasu majstruję przy rękodziele. Głównie dziergam biżuterię z metalowych kółek (a w rzadkich porywach dzikiego entuzjazmu - także zbroję kolczą), ale dużą satysfakcję sprawia mi samodzielne tworzenie czegokolwiek, niezależnie od dziedziny. Wiem, że to nic oryginalnego, w ostatnich latach zrobiła się wielka moda na rękodzieło, domową kuchnię i inne podobne rzeczy, ale nie jestem z tych, którzy robią coś z powodu mody. "Moda handmade" jest dla mnie po prostu korzystnym zjawiskiem, które pozwala mi łatwiej zapoznać się z wieloma rzeczami,  do których inaczej nie miałbym dostępu.

O rękodziele jako takim napiszę może innym razem - ostatnio natomiast przede wszystkim chodzi za mną domowy wyrób rozmaitego jedzenia. Zawsze lubiłem pichcić, ale jednak najczęściej było to przygotowywanie konkretnych posiłków. Jeśli przepis wymagał sera, kupowałem ser. Jeśli potrzebowałem wędliny - kupowałem wędlinę. Jeśli potrzebna była serwatka... rezygnowałem z przepisu. No tak. Niektóre półprodukty są trudniejsze do zdobycia. W dodatku jakość żywności kupowanej w marketach z roku na rok robi się coraz gorsza. Kupowanie czegokolwiek poza kiełbasą i parówkami jest bez sensu - pieczone mięso jest suche i stare, wędliny oślizłe i bez smaku. Kiełbasy zwykle uchodzą, chociaż coraz częściej trafiam na duże kawałki chrzęści, a nawet odłamki kości, a parówki... no cóż, parówki nawet nie udają specjalnie mięsa, więc kupuję je z pełną świadomością, że cena odpowiada wartościom odżywczym i walorom smakowym.
Przy tym wszystkim, jak wspominałem we wcześniejszej notce, jestem zdeklarowanym wszystkożercą. Uwielbiam świeże i dojrzałe warzywa, ale równie mocnego ślinotoku dostaję na widok solidnego, świeżego kawałka wołowiny. Ubóstwiam przyprawy wszelkiego rodzaju - nawet najprostszą jajecznicę traktuję rozmaitymi ziołami, a cynamon uważam za obowiązkowy dodatek do omletów na słodko.

Niestety, od dłuższego czasu dość kiepsko przędę finansowo. Chwilowo żyjemy z jednej pensji z narzeczoną i dwoma kotami (chociaż wierzę, że los się wreszcie do nas uśmiechnie), więc odruchową reakcją jest ciułanie grosza do grosza, nie wydawanie pieniędzy na żadne duże projekty typu remont czy usprawnienie kuchni, kupowanie tego, co akurat się trafi "tanio" w sklepie... Tyle tylko, że ostatnio uświadomiłem sobie - nie pierwszy raz zresztą - jak dużym jest to marnotrawstwem. Jeśli mogę coś zrobić w domu, niewielkim nakładem sił i w sumie też niewielkim kosztem, to czemu miałbym to samo kupić w sklepie za narzucone mi ceny? Jasne, pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Warzyw ani owoców na balkonie nie wyhoduję, kury pod stołem chował nie będę, a krowy nie zmieszczę w przedpokoju. Ale jeśli mogę zaoszczędzić na niektórych rzeczach, to czemu nie?
Najbardziej uciążliwą przeszkodą wydaje się - jakżeby inaczej - brak umiejętności i sprzętu. Zwłaszcza tego drugiego. Tak jak nie mogę się nauczyć szycia, bo antyczna maszyna mojej babci nie działa (a na jej diagnostykę i remont mnie, a jakże, nie stać), tak nie będę w stanie zrobić wędlin bez szynkowaru, a domowego wina czy piwa bez fermentora, baniaka, kapslownicy... i tak dalej. Przeszkoda wydaje się nie do przeskoczenia, skoro większość moich zarobków pochłaniają rachunki i codzienne przeżycie.

Ale czy na pewno? Pod wpływem znajomych poszedłem wreszcie po rozum do głowy i rozejrzałem się w Internecie za sprzętem. Okazuje się, że szynkowar w zestawie z termometrem kosztuje znacznie mniej, niż podejrzewałem. Ceny maszyn do wypieku chleba znam. Mam zeszyt ze starymi rodzinnymi przepisami - na pewno znajdą się w nim też dżemy, kiszonki czy wypieki. A jak pojawią się pierwsze owoce i warzywa z podwarszawskich wsi, to prawdopodobnie otworzy się mój ulubiony stragan pod domem. Może uda się utargować jakieś lepsze ceny przy większych zakupach?

Swoją drogą, moja druga połówka stwierdziła ostatnio, że gdyby dobrała się w naszej okolica grupa osób robiących takie wyroby, to pewnie zacząłby kwitnąć handel wymienny. Jaka szkoda, że pewnie zaraz doczepiłaby się skarbówka, bo przecież barter ciężko opodatkować, jeszcze ciężej go zignorować, najłatwiej go zakazać...

A wy? Robicie w domu jakieś przetwory, wypieki (nie licząc okazjonalnych muffinek czy kruchych ciasteczek), inne cuda? A może warzy ktoś piwo? Dobra, nie będę się zapędzał - o piwie innym razem.

__________________
Za inspirację do notki chciałbym podziękować Fati i Pawłowi, a także ekipom z facebookowych grup Domowe Wyroby i Babki z Rodzynkami. Nie przestawajcie mnie inspirować. A jak wam się zachce, to trzymajcie kciuki, żeby szarość moja powszednia nie odebrała mi sił na zrobienie tego wszystkiego, do czego się zapaliłem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz